sobota, 31 sierpnia 2013

Nowozelandzki Dzień Ojca

Zgodnie z powiedzeniem "co kraj to obyczaj", Dzień Ojca w Nowej Zelandii obchodzony jest pierwszego września. Mimo tego, ze nasze dziecię jest jeszcze w brzuszku postanowiłam sprawić swojemu Dominikowi niespodziankę i kupiłam dla małej takie oto bodziaki :)


Przyszły tatuś dostał paczuszke z samego rana. Oczywiscie nie wiedział co to za święto i przestraszony zaczął wymieniać wszystkie "nasze daty" - haha biedak niezle sie zestresowal ;) po rozpakowaniu prezentu uśmiech był ogromny, do tego krótkie podsumowanie: no wkoncu coś dla tatusia, a więc niespodzianka sie udała. 
Po południu, korzystając z pięknej pogody, wybraliśmy sie ze znajomymi na plaże. Było cudownie i przede wszystkim w większym gronie bardzo wesoło! Od czasu do czasu zawialo troszkę chlodem, ale tak poza tym można było sie super wygrzac na słoneczku. Było trochę spacerku, plazingu, wyglupow i mini piknik :) zatankowalismy (a raczej wypompowalismy) sporo energii i witaminki D.
W drodze powrotnej zajechalismy jeszcze do Włocha na kolacje, gdzie mogliśmy sie przekonać, ze Dzień Ojca nie jest tylko zaznaczony w kalendarzu, ale rownież w różny sposób swietowany :)

Na koniec chciałam jeszcze wszystkich Tatusiow z okazji ich Święta pozdrowic i pogratulować, ze maja okazje doznac tego wspaniałego uczucia bycia Ojcem :) no i tysiące buziakow dla mojego Taty :* dziękuje za wszystko!!!!

piątek, 30 sierpnia 2013

"Baby brain" syndrom...

O tym, ze kobiety w ciazy maja nudnosci - słyszałam, o przeróżnych zachciankach - tez, tak samo o rożnych dolegliwosciach ciazowych typu bóle pleców czy częstsze oddawanie moczu. Co mi sie rownież kiedyś tam obilo o uszy to to, ze kobiety w ciazy mogą mieć problemy z pamięcią czy koncentracja, ale jakoś zawsze wydawało mi sie, ze to bardziej takie gadanie...

Aż tu nagle okolo 19. tygodnia ciazy sie zaczęło... Mam problemy z pamięcią, koncentracja i punktualnoscia. Przeważnie było tak, ze to Dominik miał problemy z byciem gdzieś na czas, więc często sie spoznialismy, a teraz sama nie mogę sie wybrać. Jak coś sobie zaplanuje to i tak jakoś połowy nie zrobię ze względu na czas ;)
Do tego zdaza mi sie dosyć często coś zapomnieć. Najczęściej sa to w sumie drobne rzeczy (nie rozmroze mięsa na obiad, zapomnę coś dodać przy pieczeniu czy czegoś nie kupię), które może tez nie sa aż tak ważne i pewnie gdyby nie ciąża, żadne z nas nie przywiazywaloby do tego większej wagi, ale zdarzają sie i większe wpadki... 

I tak w któryś tam piatek miałam pójść do lekarza, potem na kurs angielskiego i na małe zakupy. Kurs zaczyna sie o 9:30 więc planowalam byc najpóźniej o 9:00 u lekarza co oznaczałoby, ze musze tak najpóźniej o 8:45 wyjechac z domu... Oczywiscie na planach sie skończyło. Zanim wogole jeszcze wyszłam okazało sie, ze nie mam za wiele gotowki, a moja karta do bankomatu nie była jeszcze aktywna. Musiałabym iść najpierw do banku, a te otwierają o 9:30. No nic stwierdziłam, ze coś wymyślę w razie gdyby gotówki było za mało. Wyszłam oczywiscie troszeczkę pózniej niż planowalam. W połowie drogi przypomniało mi sie, ze nie spakowalam portfela... Ale nic patrzę na zegarek i stwierdziłam, ze jadę dalej, najwyzej zagram wariata ;) a kiedy byłam juz prawie pod przychodnia, przypomniało mi sie, ze nie wzięłam zapiecia do roweru!! Tutaj skończyła sie moja cierpliwość, tak sie wkurzylam, ze aż mi sie zachcialo płakać! Ale zeby uniknąć ryku na środku drogi zadzwoniłam do Dominika i sie jemu wyzalilam. 
Nie miałam wyjścia, musiałam wrócić sie do domu... Niestety w drodze powrotnej jest taka super góra, ze w sumie niechcialo mi sie jechać spowrotem. Ale zapakowalam portfel, zapiecie, wlaczylam alarm, juz chce wyjeżdżać i co? Przypomniało mi sie, ze nie mam kluczy do zapiecia!! Znowu szybko do domu, potem na rower i w drogę. W sumie to juz nie miałam czasu, zeby iść do lekarza, ale ze było to  ważne, bo bez tego położna nie mogła mnie zameldowac w szpitalu i juz od paru dni mnie o to pytała, stwierdziłam, ze pójdę i najwyzej spóźnię sie na kurs. Całe szczęście gotówki miałam przy sobie wystarczająco, a po wizycie i tak dostałam pieniążki spowrotem, bo jak sie okazało, kobiety ciężarne za wizyty nie płaca. Sam lekarz - spoko gościu, ale... Jak zwykle jakieś ale ;) na necie jest napisane, ze mówi po niemiecku, więc dlatego tez sie do niego wybrałam. Na miejscu okazało sie jednak, ze jego niemiecki może kiedyś i był dobry, ale teraz to on zna tylko pare slow... Na szczęście dogadalismy sie po angielsku. Nawet mnie pochwalił, ze mój angielski jest dobry i ze on nie rozumie dlaczego ja chciałam mówić po niemiecku :) po takich komplementach wyszłam z gabinetu z nosem wysoko w górze :P i nawet juz zapomniałam o porannych przygodach. Na kurs spóźnilam sie prawie 40 minut, ale cóż, przynajmniej te ważne sprawy udało mi sie załatwić.

A czy wy drogie mamy tez jesteście lub bylyscie takie rozkojarzone?? 

wtorek, 27 sierpnia 2013

It's a girl :)

Wiadomość może juz nie najnowsza, ale jak najbardziej godna osobnego postu! Otóż 14.08.2013 mieliśmy usg polowkowe na którym dowiedzieliśmy sie, ze będziemy mieli córę :)

Badania odbywały sie w środę, dokładnie w pierwszym dniu 20. tygdonia ciazy. Oczywiscie cały wtorek ciągnął sie niesamowicie! Wogole nie mogłam znaleść sobie miejsca, zastanawiając sie nad tym czy będzie chłopczyk czy dziewczynka. Muszę sie przyznać, ze kiedy tylko sie dowiedziałam, ze jestem w ciazy, miałam takie swoje przeczucie, ze będzie chłopczyk. Nawet juz wymyśliłam kolory do jego pokoiku, a nad imieniem jeszcze twardo glowkowalam. Chociaż nie będę ukrywać, ze chyba jak większość kobitek, zawsze marzyłam o dziewczynce... No bo przecież dziewczynki można tak słodko ubrać, czesac, jak dorosna chodzic z nimi na zakupy itd... Więc sama nie wiem dlaczego tak intensywnie myślałam o chlopyczku :) ale nie ważne, bo przecież najważniejsze jest zdrowie małej kruszynki. Niech dziecię będzie zdrowe i sie dobrze chowa :)

W nocy z wtorku na środę śniło mi sie nawet, ze będzie synus. I kiedy wkoncu byliśmy na tym usg i pani juz wszystkie narządy dokładnie obejrzala, zapytaliśmy sie o płeć dziecka. A tu niespodzianka, bo Fasolcia skrzyżowala nóżki i nie chciała pokazać co tam takiego ukrywa ;) wstydliwe to Nasze Malenstwo ;) a więc Kasia musiała iść siusiu i sie trochę pogimnastykowac, co w sumie i tak niewiele dało, bo dziecię pozycji za bardzo nie zmieniło, ale w sumie w 98% zostało stwierdzone, ze będzie cora. 

No i teraz dopiero zaczął sie problem. Bo trzeba wybrać imię, no i kolor do pokoju i wogole wszystko!! A więc cieszę sie, ze mamy jeszcze trochę czasu, chociaż wiem ze ten płynie szybko... nie ma co odkładać na pózniej, tylko trza sie brać do roboty! Moze nam trochę pomozecie, jakieś propozycje co do imienia? Piszcie będziemy wdzięczni :)

niedziela, 25 sierpnia 2013

Baby show Auckland 2013

'W ten weekend odbyły sie juz przez dłuższy czas przeze mnie oczekiwane targi dziecięce. Impreza trwała trzy dni, a wstęp kosztował 17 NZD. Jak tylko zobaczyłam pierwsza reklamę zapowiadającą te targi, wiedziałam ze na nie pójdę. Nie wyobrażam sobie przepuszczenie takiej imprezy wlasnie teraz :) a do tego, ze juz od dwóch tygodni wiemy co będzie. 

A dlaczego tak mi na tym zależało? No bo chciałam zobaczyć, co w "nowozelandzkiej" trawie piszczy. Tutejszy rynek różni sie od tego europejskiego, więc chciałam mieć takowy przegląd, co i jak. Oczywiscie szperam i szukam juz od jakiegoś czasu na internecie, ale zakupy na żywo - to jest to co uwielbiam najbardziej. I pewnie sobie myślicie dlaczego tez sie nie wybiorę gdzieś do centrum? No bo po pierwsze jeszcze nie odzyskalismy samochodu, a jeździć autobusem po Auckland nie jest takie fajne. Po drugie miasto jest bardzo rozbudowane i często jest tak, ze trzeba jeździć w rożne dzielnice, zeby pójść do danego sklepu. No i przede wszystkim trzeba wiedzieć do jakiego sklepu chce sie pójść ;)

I tak w sobotę nadszedł ten dzień. Zaraz po śniadaniu wybraliśmy sie na rowerkach w stronę hali targowej. Oczywiscie tak jak sie spodziewaliśmy, nie było żadnych parkingów na rowery, więc musieliśmy poszukać porządnej barierki i tam pozostawić nasze bryczki. 
A w środku? Masa rożnych stoisk z przeroznymi rzeczami dla noworodków, maluszkow i przedszkolaków! Oczywiscie wszystko - zdaniem producentow - niezbędne. Normalnie nie wiedziałam gdzie nosa wsadzić. A ze wiedziałam, ze tak będzie przygotowalam sobie wcześniej plan z firmami, które mnie najbardziej interesują. Tak sprytnie, ALE wyobraźcie sobie, ze może juz po 15 minutach gdzieś ten swój master plan zgubilam :( no nic obylismy sie i bez tego.

Kiedyś tam zrobiłam sie glodna, więc uderzylismy na stołówkę. I chyba nie muszę mówić jak byłam zawiedziona, kiedy sie okazało, ze pomimo targów dziecięcych jedzenie było wprost do bani... Z tego marnego bufetu zdecydowałam sie na ostatni kawałek pizzy, która na szczescie była dobra i ciepła ;). Jeżeli chodzi o napoje to wybór był taki: kawa, cola, fanta, jakaś orenzada gazowana i woda... Po prostu super zestaw dla kobiet w ciazy, a bylo ich tam mnostwo Dominik jeszcze tylu naraz nie widzial ;) i dzieci. A ja miałam taka ochotę na jakiś świeżo wyciskany soczek...

Mimo wszystko wypad uważam za udany. Byliśmy do samego końca, czyli do 17. Udało sie nam tez co nieco kupić, chociaż muszę powiedziec, ze gdyby nie rowery to byśmy sie i na wiecej skusili. W porównaniu z cenami sklepowymi niektóre firmy miały naprawdę dobre oferty. Poza tym nazbieralismy stos makulatury, pare kuponów a z firmy hotmilk dostałam nawet slipy za darmo :) Dla Fasolki kupiliśmy koszulki, spodenki z wełny merinowskiej, pieluchy reczniczki do mycia bawelniane, zawijak i paczkę pieluch do szpitala ;)

A tak to mniej wiecej wyglada





środa, 21 sierpnia 2013

Pierwszy trymestr

Jako ze zabralam sie za pisanie w 20. tygodniu ciazy, opisze w skrócie nasze pierwsze trzy miesiące. Na samym początku, kiedy rzeczą natury opóźniał sie okres, zaczęły zachodzic rowniez zmiany w moim ciele. Przede wszystkim powiększył mi sie biust, co zmusiło mnie do wypadu na sklepy ;) jak sie okazało ta nowinka ucieszyła moja kochana druga polowke równie mocno jak pojawienie sie drugiej kreseczki na teście haha. Ach ci faceci...

Jeżeli chodzi o samopoczucie to w sumie było dobre. Na poczatku może przez jakiś tydzień męczyły mnie mocne bóle w dolnej części brzucha, ale z tego co wyczytałam i dowiedziałam sie od położonej to normalne, ponieważ pod wpływem hormonów rozciagaja sie wiązadla mięśni. Związane jest to z zagniezdzajacym i powiekszajacym sie zarodkiem a wraz z nim także i macicy. A dopóki nie ma krwawienia jest wszystko wporzadku. Całe szczęście te bóle bez zadnych komplikacji mniej wiecej po tygodniu ustapily.

W pewnym momencie nadszedł tez czas na poranne mdłości. U mnie przebiegały one na tyle łagodnie, ze w sumie tylko było mi niedobrze, ale toalecie nie musiałam sie klaniac ;) i tak odrzuciło mnie od kawy, a kawusie w sumie uwielbiam. Nigdy nie pilam dużo, ale tak kubek na dzień dobry musiał byc. Inaczej nie potrafiłam funkcjonować. No ale cóż, przez pierwsze trzy miesiące nie mogłam sie na kawę patrzeć. Teraz juz jest lepiej i na weekend do sniadanka nawet sobie pozwolę na jedna mała porcje. Najgorzej było jak moje poranne mdłości zmieniły swój czas i nachodziły mnie kiedy tylko robiłam zakupy spożywcze. Nasza wyprawa do sklepu wyglądała następująco, ja robiłam listę zakupów (chociaż czasami samo myślenie o jedzeniu było straszne) potem jechaliśmy razem do sklepu i kiedy Dominik pakował rzeczy do wózka ja najczęściej podziwiałam półki z rzeczami martwymi: herbatki, płatki albo kosmetyki. Jeść, jadłam, bo wiedziałam że muszę, a po drugie nie sprawiało mi to takiego kłopotu jak same myślenie o jedzeniu ;) no i dobrze, bo jeść uwielbiam! Mój tata zawsze sie ze mnie śmiał, ze on to by wolał mnie ubierać niż wyżywić - haha.

O i jeszcze mnie męczył z rana ten dziwny metaliczny smak w ustach! O zgrozo to było obrzydliwe!! Ale w sumie tez szybko minęło :) co mi za to pozostało, tylko ze o wiele w mniejszym stopniu to leniuchowanie :D wcześniej zmęczenie było calodzienne i najchętniej nie wychodzilabym z łóżka. Teraz poprostu dalej lubię leniuchowac, ale mam o wiele wiecej energii do działania i działam!

A wy drogie mamy jakie mialyscie dolegliwości? Czy tez najchętniej zostalybyscie w łóżku cały dzień? Mialyscie jakieś swoje sposoby na ciazowe nieprzyjemności?

piątek, 16 sierpnia 2013

Oczekiwane dwie kreseczki

Na ten moment czekaliśmy juz od pewnego czasu. Chociaż podjecie decyzji o założeniu rodziny nie należy do najłatwiejszych, bo zawsze sie znajdzie jakieś ALE, to jednogłośnie stwierdziliśmy, ze chcemy zostać rodzicami. I tak oczywiscie w najmniej oczekiwanej chwili nadszedł ten moment, kiedy to stwierdziłam, ze coś sie ze mną dzieje... Najpierw myślałam, że tak reaguje na stres związany z nasza niewyjasniona sytuacja pobytu w Nowej Zelandii, a pózniej, ze zlapalam jakiegoś wirusa. Aż w końcu któregoś dnia zrobiłam test. 

Kiedy zobaczyłam dwie kreseczki bardzo sie ucieszyłam i chciałam odrazu dzwonić do Dominika, ale postanowiłam poczekać do jego powrotu z pracy. Niestety tak do końca nie udało mi sie zachować owej sprawy w tajemnicy i Dominik domyslil sie wcześniej co jest grane. Ba nawet zanim jeszcze zobaczył te dwie kreseczki, zdazyl sie komuś pochwalić, że zostanie tatusiem!! A ja nie ukrywam, ze dostało mu sie za to po głowie ;)

Pierwsza reakcja - ogromna radość, nastepnie zaczęłam sie zastanawiać nad tym co teraz będzie. Dominik od początku był dobrej myśli, a ja hmm, trochę sie martwilam... No bo nie miałam jeszcze wizy, ubezpieczenie zdrowotne tylko turystyczne, które co prawda kryje koszty podstawowych badań ciazowych, ale nigdy do końca nie wiadomo co sie jakiemuś urzędnikowi nie spodoba... A Dominik dopiero co zaczął nowa prace, czyli najpierw miał przed sobą okres próbny. Do tego nachodziły mnie jeszcze pytania typu, czy sobie damy radę z takim maluszkiem sami? Z dala od rodziny, przyjaciół?? No i to nasze niezdecydowanie co do samego pobytu tutaj. Poprostu my sami jeszcze nie wiemy, czy chcemy zostać czy może jednak wrócić do Europy? 

Teraz jednak, kiedy większość spraw sie wyjaśniło, zniknęły moje obawy :) jestem szczęśliwa!! I bardzo sie cieszę, ze oczekujemy dzidziusia właśnie teraz. Stałoby sie to wcześniej, może nawet zostalibysmy w Europie. Nie przyjechalibysmy do Auckland, nie zobaczylibysmy tego wspaniałego kraju, nie poznalibysmy tych wszystkich ludzi, innej kultury, a ja dalej nie uczylabym sie angielskiego ;) a tak Nasza Fasolka ma możliwość przeżyć to wszystko z nami, a jeżeli będziemy konsekwentni to może i będzie mówić trzema językami :D pozyjemy - zobaczymy. A jeżeli zdecydujemy sie wrócić, to przecież w trójkę tez można.