wtorek, 28 października 2014

Wellington

 Jak juz wczesniej wspomnialam bylismy ostatnio w Wellington. Do wypadu "zmusila" nas wizyta w Polskiej Ambasadzie - matka potrzebuje nowy paszport.

Dla Tosi pierwszy lot samolotem, pierwsze nocowanie w hotelu (co prawda spala juz poza domem, ale byla jeszcze wtedy taka malutka i nieswiadoma tylu rzeczy), pierwsza przejazdzka autobusem oraz tyle czasu spedzonego z tata! Podroz zniosla bardzo dobrze, tylko ze byla tak tym wszystkim podekscytowana, ze zdrzemek nici, a wiec pod sam koniec lotu poprostu padla. A ze poranne ptaszki z nas raczej nie sa, wiec pobudka o 6 rano i wyjazd o 7:15 dal sie troche we znaki ;) cala trojeczka byla zmeczona!

Po tym jak oddalismy walizke w hotelu udalismy sie na obiad. Pierwsze rozeznanie w miescie, pierwsze wrazenia i przepyszna pizza! Potem w kawiarence obok, miodzio kawusia ;) to mi wystarczylo - zakochalam sie! Miasto jest super - troche przypomniajace miasta w Europie. Zjesc taka dobra wloska pizze w Auckland graniczy z cudem! Jezeli chodzi o doznania kulinarne to Wellington napewno jest na pierwszym miejscu (z tego co do tej pory widzialam). Te wszystkie kawiarenki, restauracje, bary a nawet fast foody czy fish and chips sa ze stylowem zrobione. Przerozne stare pawilony, hale czy podziemia sa super wykorzystane, urzadzone i przerobione na wszelkiego typu kafejki czy tez mieszkania. Nie wiem jak Wy, ale ja akurat uwielbiam przeplatanke nowoczesnej elegnacji z vintage ;) sama klasyka jest nudna - jak dla mnie, ale wiadomo o gustach sie nie dyskutuje!

W ciagu tych czterech dni, doznalismy tam czterech por roku ;) w czwartek bylo bardzo przyjemnie, ale wietrznie i juz pod koniec dnia, wiatr zrobil sie bardzo zimny, wiec na tarasie widokowym troche nas wywialo. W piatek przez caly dzien padalo i wialo!! Pierwsza polowe dnia spedzilismy w Polskiej Ambasadzie w bardzo milym towarzystwie. Poza wnioskiem o nowy paszport, zlozylismy wniosek o polski akt urodzenia dla Antosi (beda dwa obywatelstwa :)). Druga polowe dnia spedzilismy w wartym do zobaczenia muzeum Nowej Zelandii. Muzeum jest bardzo ciekawe i duze, nawet nie zdazylismy przejsc przez wszystkie pietra, poza tym na kazdym pietrze znajduje sie kacik malych odkrywcow, gdzie nie tylko dzieci moga sie dowiedziec ciekawych rzeczy poprzez zabawe ;) W drodze do hotelu zrobilismy jeszcze krotki stop w bibliotece, ja z Antosia poszlam na ksiazki dla dzieci i mini plac zabaw, a tatus szukal cos dla siebie. W sobote znowu mieslismy sloneczko, niby super cieplo, ale wiatr byl jednak chlodny i tak nie bylo wiadomo czy sciagnac sweterk czy moze jednak zostawic? Ten dzien spedzilismy glownie na zewnatrz, bylismy na targu artystow i wogrodzie botanicznym. W niedziele mielismy juz czas tylko na sniadanie, a potem w droge na lotnisko. No i prawie spoznilismy sie na lot, bo Kasi pomylily sie godziny ;) tzn bylismy juz po oddaniu bagazy, wiec napewno by nas wolali, ale lekki dreszczyk byl w biegu do bramki ;)

Antosia caly pobyt spedzila w plecaczku. Nie bralismy wozka, bo troche sie obawialismy w jakim stanie go dostaniemy. A ze to byly tylko cztery dni, to bylo dobrze. Antosi sie raczej podobalo, bo byla prawie caly czas przy mamusi :) po powrocie w poniedzialek caly czas za mna chodzila i chciala na raczki ;) robilismy co jakis czas przerwy na rozprostowanie kosci na roznych placach zabaw. Najwiekszym minusem bylo tylko to, ze w tych wszystkich kawiarenkach i restauracjach nie bylo krzesel dla dzieci! Pod tym wzgledem Auckland jest o wiele lepiej przystosowane do rodzin z maluchami. A ze stolowalismy sie poza hotelem to troche mnie to denerwowalo... Wogole w centrum miasta malo widzialo sie matek z dziecmi... Jestem ciekawa jak to wyglada w innych dzielnicach.

Jeszcze tylko krotko co do spania oraz nocnego zasypiania. Latwo nie bylo, bo wiadomo nowe miejsce. W ciagu dnia drzemki byly o bardzo roznych porach i zazwyczaj krotkie. Antosia do calkowitego wyladowania baterii probowala wszystko ogladac i dopiero jak juz naprawde byla zmeczona zasypiala, niekiedy z placzem :( wieczory mimo utrzymania naszego rytualu, rowiez sie przeciagaly. Ale mimo ze moze nie brzmi to jakos najlepiej, wcale nie bylo zle :)







6 komentarzy:

  1. Nasza kochana turystka...i na bebnach potrafi zagrać, ...Kasiu my też zwiedzamy razem z Wami Wellington. ...buziaczki

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A jaka radosc sprawil taki beben :) w domu cwiczymy na kartonach ;)

      Usuń
  2. Kasiu super wyglądasz, macierzyństwo naprawdę Ci służy :-)

    OdpowiedzUsuń
  3. Fajnie, że wyjazd pierwszy za Wami i do tego udany i cieszący Tosię :) Oby więcej takich ! Pozdrawiam.

    http://rodzice-plus-dziecko.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Sezon letni rozpoczęty, więc mam nadzieję, że jeszcze nie jedna wycieczka przed nami ;)

      Usuń