wtorek, 17 czerwca 2014

???

Trochę nas tutaj nie było przez co nazbieralo sie pare zaległości. Głowa pełna tematów, ale jakoś tak wszystko chaotyczne, ze w sumie nie wiem od czego zacząć, o czym pisać. Brak weny, brak jakiegokolwiek planu... A wszystkiemu winna jest przeprowadzka ;-) jednak wcale nie jest to taka łatwa sprawa z małym bobaskiem. Całe szczęście wszystko wraca do normy i wszyscy czujemy sie coraz lepiej w nowym domku. Jeszcze nie jest wszystko idealnie zrobione, ale przynajmniej nie siedzimy juz na kartonach, a w pokojach mamy nawet porządek ;-)

Moze zacznę od tego, ze byliśmy na poczatku bez gazu... Tak sie cieszylam na kuchenkę gazowa, a tu masz pierwsza wpadka - nie ma gazu... Butla pusta. A ze zorientowaliśmy sie dopiero w niedziele wieczorem, butla została napełnienia dopiero w poniedziałek wieczorem. Taki kiwuski wynalazek - nie jesteśmy podłączeni do jakiejs głównej rury z gazem, tylko mamy takową konstrukcje gazowa z butla w garażu... No nic znalazłam cos jeszcze w lodowce, co mogłam zrobic w piekarniku. Oczywiscie lodówka była prawie pusta, no bo po pierwsze specjalnie wyjadalismy wszystkie zapasy przed przeprowadzka, a po drugie żadne z nas nie myślało o zakupach w czasie jej trwania. A ze pogoda była kiepska, Antosia w nie najlepszym humorze, a samochód miał Dominik, musiałam cos wykombinować.

Natomiast w nocy z wtorku na środę mieliśmy dosłownie huragan!! Jeszcze nigdy sie tak nie bałam wiatru, normalnie masakra. Wiatr był paskudny z takimi podmuchami, ze trzęsło domem i łóżkiem! Jak sie obudziłam za pierwszym razem, byłam w ogromnym szoku. Nie wiedziałam co sie dzieje?! Myślałam juz to trzęsienie ziemi... Jak sie zorientowałam, ze to wiatr, poszłam zobaczyć jak wyglada sytuacja - na zewnątrz drzewa poprostu sie gimnastykowaly! Jestem wogole w szoku, ze na naszej ulicy żadne drzewo nie zostało połamane... Poza tym w porcie były duże zniszczenia, fruwaly jachty, na moście przewróciła sie ciężarówka, a 50000 mieszkańców zostało bez prądu. Z czego 40000 na north short - włącznie z nami. Zimno jak cholera, bo ogrzewanie oczywiscie na prąd. Z rana mieliśmy 16 stopni w domu. Na szczęście po szturmie wyszło słoneczko i do południa zdążyło sie nagrzac do 25 stopni. Do tego czasu Antosia była w domu w kombinezonie ;-)

Po dwóch dniach gorszego humorku, marudzenia i chęci bycia tylko na raczkach powróciło moje kochane słoneczko!! Znowu słychać w domu śmiech, piski i krzyki, które tak razem z Dominikiem uwielbiamy i które nas samych wpedzaja w dobry nastrój. Kochamy Cię Coreczko :-*


4 komentarze:

  1. Dzieciaki kochane ...sami na wygnaniu...u nas tez jak po huraganie, siedzimy na kartonach i workach , końca nie widać, mika nie chce schodzić z 4 piętra ...masakra. ..ale dobrze, że wy dochodzić ie do siebie i ta nasza kruszynka już śpiewa buziaczki. ..

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ze sami to sie zgodzę, ale na jakim znowu wygnaniu?

      Usuń
  2. Maluchy też muszą się przyzwyczaić do nowego miejsca :) Będzie super! :)

    OdpowiedzUsuń